Historia o tym jak się zaświniłam
Świnki wymarzyła sobie córka już zimą 2017. Wtedy przeleciał mnie dreszcz. Stan ówczesny wynosił: mąż, dwoje dzieci (w tym jedno robiące za 4), trzy psy z adopcji, obietnica że nigdy nie wezmę czwartego... Do tego w życiu wszędzie pod górę i sto tysięcy nowych planów (czytaj Standardowa Matka Polka). Jeszcze tylko świń mi brakowało! Zatem... to nie była spontaniczna decyzja.
Postanowiliśmy zacząć od opieki nad znajomymi świnkami zaprzyjaźnionej rodziny, Bidonem i Pablo. Prosiaki przyjechały do nas na 2 tygodnie. Kiedy ich duzi wylegiwali się na plażach Chorwacji, my urządzaliśmy wypasy w ogrodzie i wtedy wpadłam... jak śliwka w kompot. Szybka akcja, SPŚM, forum, kilka telefonów i decyzja. Jest! Są nasze maluszki! Furia i Flora.
Dziewczyny okazały się przecudne. Zgrane i szybko zaczęły jeść z ręki. Jednak śmiem wątpić, czy one kiedykolwiek będą nakolanne. Przy wyjmowaniu z klatki zwiewają gdzie pieprz rośnie, a na kolanach nie do końca się relaksują. Mimo to pokochaliśmy je całą rodziną i nasze życie przeniosło się z salonu do pokoju córki. Każdy przynosi sobie tylko poduszkę pod tyłek i gapi się na świnki jak w obrazek.
Niedługo trwało ich życie w 120-tce. 5 tygodni później zbijaliśmy z M. nową klatkę i następnego dnia już jechałam do Torunia po Karmela
Cdn.