Dla nakreślenia sytuacji powiem, że jestem człowiekiem aspołecznym, nigdy nie umiałam się dogadać z ludźmi i niemalże całe życie jestem takim pesymistycznym samotnikiem, któremu strasznie ciężko otworzyć się na innych.
Nigdy nie miałam zwierząt domowych, rodzice mi wmawiali że mam alergię na sierść żebym im dała spokój z ciągłym marudzeniem. Bawiłam się z psami i kotami u rodziny, a po pewnym czasie przeszła mi faza na własnego pupila. W sumie nie zastanawiało mnie nigdy to, że tak naprawdę żadnych objawów alergii nie miałam, nawet po kontakcie ze zwierzakami u kogoś.
Mając jakieś 19 lat (2009-2010) poznałam pewnego faceta i zaczęłam do niego jeździć do Wrocławia (z Katowic). Jego brat (który teraz jest właścicielem znanego tutaj sklepu Hipcio) zaczął hodować świnki morskie na wystawy. Spodobały mi się te zwierzątka, zawsze trochę się z nimi pobawiłam. Moją uwagę zwróciła jednak Tania. Siedziała na samym dole regału z klatkami, z samcem rozpłodowym dla sprawdzenia, czy może mieć młode. Była taka przestraszona, bo Zeus (ten samiec) ciągle ją męczył i było mi jej szkoda.
I tak zaczęłam z nią spędzać najwięcej czasu. Nawet mam nasze pierwsze wspólne zdjęcie, jeszcze we Wrocławiu:

Wtedy już czułam, że pojedzie ze mną do Katowic. Na wakacje poszłam do pracy i za zarobione pieniądze we wrześniu odkupiłam Tankę. Podróż pociągiem jakoś nam minęła, ja byłam przerażona bo się bałam że coś się jej stanie, ona była przerażona bo nie miała pojęcia o co chodzi. Ale zniosła wszystko dzielnie, i jakiś pan żul na dworcu w Katowicach stwierdził, że "to tygrys tylko jeszcze taki nie wyrośnięty"

Moi rodzice pochodzili dosyć sceptycznie do tego wszystkiego. Nie wyrazili sprzeciwu, jak powiedziałam że ją przywiozę, jednak było widać że nie są do końca przekonani.
Oczywiście byłam świńskim żółtodziobem, nie znałam jeszcze strony Stowarzyszenia, więc nieco ze strachem do tego wszystkiego podchodziłam. Brat byłego udzielał mi rad, i jakoś to wszystko ruszyło.
Pierwsze dni u nas :


Tania Cometa, black coronet. Tak miała wpisane w rodowodzie. Nie nadawała się na wystawy, z powodu kępki rudych włosów na grzbiecie. Ale mnie to totalnie nie obchodziło, dla mnie była najpiękniejszą świnką na świecie. Miała oczka jak czarne koraliki i mięciutkie futerko. Powoli zaczęłyśmy się oswajać do siebie nawzajem, rodzice również zaczęli się Taniuszą interesować. Tata przynosił jej trawę, jak wracał z pracy a mama trzymała na ramieniu podczas rozwiązywania krzyżówek na kanapie.
Chłopak z Wrocławia ze mną zerwał. Bardzo źle to zniosłam, zrobił to po 3 latach związku i to w moje urodziny. Nie mogłam się ogarnąć, a Tanka była obok i nie wyrażała sprzeciwu kiedy jej płakałam w futerko. Patrzyłam jej w oczy i miałam wrażenie, że chyba trochę rozumie co się dzieje. Właśnie w tamtym momencie strasznie się do niej przywiązałam. Byłam znowu sama, bez znajomych praktycznie a Tanka zawsze przy mnie była. Została moją jedyną przyjaciółką, gadałam z nią godzinami chociaż wiedziałam że oczywiście nie odpowie.



Rozpieściłam ją niesamowicie. Siedziała ze mną, na swoim ukochanym kocyku na biurku, obok mojej klawiatury, praktycznie całymi dniami. No chyba że akurat mama ją zabrała do siebie na ramię




Po jej trzecich urodzinach niestety coś zaczęło się dziać. Wiedziałam, że za długo było zbyt dobrze, ale starałam się nie myśleć o tym że coś się w końcu musi zepsuć.
Tanka zaczęła piszczeć przy siusianiu. Ja oczywiście nie mając pojęcia o co chodzi, ignorowałam to dosyć długo. Dopiero brat byłego uświadomił mnie, że to jednak nie jest normalne. U pierwszego weta usłyszeliśmy, że to zapalenie pęcherza. Ale sumienie nie dawało mi spokoju, poza tym już odnalazłam SPŚM i pojechaliśmy jeszcze do DogVetu w Chorzowie. I tam się już szybko potoczyło - rentgen, dwa duże kamienie, możliwe do usunięcia tylko operacyjnie. To był dla mnie szok - jak to, moja jedyna motywacja do życia miałaby nagle ode mnie odejść? Cały czas jak głupia wierzyłam, że będzie dobrze, ale oczywiście nie było.
Operacja się udała, ale pęcherz był w złym stanie, kamienie już zdołały zebrać żniwo. Pamiętam jak jechaliśmy z nią do domu, i mama która trzymała transporter nagle się rozpłakała i powiedziała że Tanka nie oddycha. Tata dodał gazu i w domu okazało się, że jednak żyje. Położyłyśmy ją na kanapie i obydwie usiadłyśmy obok. Tanka, jeszcze nie do końca przytomna po operacji i obolała jak diabli, zaczęła się czołgać do mamy, czując jej zapach i chcąc jak zawsze wskoczyć jej na kolana. Nie mogłyśmy powstrzymać łez na ten widok.
Dwa dni później wyszłam z domu na spotkanie z facetem, o 19stej mama zadzwoniła że mam natychmiast przyjechać bo Tanka nie chce jeść i ogólnie jest źle. Jadąc autobusem wierzyłam, że pewnie przesadza i że na pewno wszystko jest okej. Nie było, oczywiście.
Tanka nie żyła, jak wróciłam do domu. Mama próbowała jej robić sztuczne oddychanie, płakała nad jej ciałkiem. To było 18stego listopada 2012 roku.
Śmierć Tanii to był dla mnie ogromny cios. Nie mogłam w to uwierzyć, że jej nie ma obok w klatce, na kocyku, że jej po prostu nie ma już. Długo się nie mogłam pozbierać, zamknęłam się z powrotem na ludzi i nie chciałam żyć. Moja jedyna motywacja życiowa odeszła.
I to była moja wina. Moja ignorancja, niewiedza, głupota doprowadziła do jej przedwczesnej, niepotrzebnej śmierci. Do tej pory nie potrafię sobie tego wybaczyć i chyba nigdy nie wybaczę. Pamiętam o tym i zawsze Tania będzie moją pierwszą, ukochaną świnką, zajmującą wyjątkowe miejsce w moim sercu.
Kocham moje dziewczyny, są dla mnie najważniejsze, ale strach i pamięć o Tance sprawia, że jeden ich dziwny pisk czy niechęć do jedzenia wywołuje u mnie panikę. Nie wyzbędę się tej paranoi.
To chyba wszystko. Nie umiem opisać słowami, tego co mnie łączyło z Tanką, wiem że to było coś wyjątkowego i żaden człowiek mi tego nie zapewni.