Oczywiście poszłam pooglądać świnki morskie. Miały tam duże terrarium za szybą. Ku mojemu zdziwieniu, w sianku leżała dopiero co urodzona mała świneczka oblizywana przez mamusię. Była taka malutka i cała mokra. Przestraszyłam się, że zaraz inne świnki zdepczą to maleństwo, a może urodzą się następne. Szybko powiadomiłam personel. Zabrali ostrożnie mamusię i małą świneczkę do osobnej klatki.



Był moim przyjacielem i przytulasem w trudnym dla mnie okresie życiowym. Udało się wszystko przetrwać i nastały słoneczne dni.
Uwielbiał spać pod moim łóżkiem. Budził mnie rano wariackimi sprintami i BAM jak nie zdążył wyhamowac przed przeszkodą. Miał dużo swobody. Przez większość czasu hodowany w kuwecie bez klatki. W dzień grzecznie siedział w domku, wieczorami i nocą buszował

Od roku, odkąd mój synek zaczął raczkować, ze wzgledów bezpieczeństwa zamykany w klatce na dzień. Jaśko ma teraz półtora roku i umie mówić pięknie Szynszu. Dziś rano podszedł do miejsca gdzie stała klatka z Szynszem i powiedział: "Szynszu, nie ma, Szynszu nie ma..."
Wczoraj zmarł mój Szynszu.


Dziś jadę go pochować na działce.
Napisałam posta ku pamięci Szynsza. Jak mi się uda to zamieszczę kilka zdjęć z naszej życiowej przygody...