Wczoraj mój prosiaczek odszedł za tm. Strasznie mi ciężko, nie mogę się z tym pogodzić. Miał ok 4 lat, myślałam, że pożyje jeszcze kilka

We wtorek wyglądał zdrowo i hasał sobie, gryzł też klatkę energicznie. W środę zauważyliśmy w domu, że mało jadł, ja w tym tygodniu miałam drugie zmiany, więc dowiedziałam się wieczorem. W czwartek przed pracą trzymałam go długo na kolanach, zauważyłam, że ma mokro pod pyszczkiem i robi coś, co przypomina odkaszlywanie. Prawie nic wtedy nie zjadł, ale trochę jedzenia było skubniętego. Po pracy przestraszyłam się nie na żarty i w piątek rano pojechałam do weta. W czwartek wieczorem trząsł się, było mu zimno, siedziałam z nim i grzałam go termoforem. W piątek rano był naprawdę zimny. Również go grzałam. Weterynarz skrócił ząbki, ale powiedział, że to nie jest ich kwestia, że świnka jest chora na coś i to ją męczy. Dał 3 zastrzyki, antybiotyk, przeciwzapalny i witaminy. Świnek miał temperaturę 35 stopni i był bardzo słabiutki. Lekarz powiedział, że jak przeżyje do następnego dnia, to żebym przyjechała na kolejną dawkę antybiotyku. Ale w domu po godzinie umarł


