Z Zuzią byłam u weterynarza i patrzyli się na mnie jak na wariatkę. Chyba o śwince udającej sowę nigdy nie słyszeli. A świni dodatkowo doszło sapanie kończące się donośnym kichem. Mimo trudności w osłuchaniu (mała zołza na widok stetoskopu wstrzymuje oddech) stwierdzili, że zupełnie nic jej nie jest. Z racji dość dużej temperatury dostała jakieś proszki i zastrzyk. Kichanie i wszelakie dźwięki przeszły a przy kontroli druga pani doktor stwierdziła, że pohukiwanie i gorączka są wynikiem rujki.
Tak więc moja Zuzia najwyraźniej stosuje podryw "na sowę"
W zeszłym tygodniu Władzia całe dnie spędzała pod kładką na piętro (Mąż mówi na nią Harry Potter, że niby w komórce pod schodami mieszka
). Na wybiegu się snuła lub siedziała w kącie. Jak zaczęła "chrychać" i mieć odruchy jakby chciała zwymiotować to zabrałam ją do weterynarza w piątek. Teraz to już się na mnie jak na przewrażliwioną patrzyli bo znowu nic nie wyszło. Wystarczyła jej wycieczka, po powrocie do domu biegała jak nowo narodzona.
Do wczoraj. Od śniadania nie wyłaziła spod schodów. Olała też kolację, dopiero wieczorem jadła siano. Stwierdziłam jednak, że nie dam się nabrać. Zafajdała więc całą klatkę
a raczej siebie a potem rozniosła to swoimi pięknymi długimi włosami wszędzie gdzie się dało. Wycieczka była a jutro powtórka. Z miną niewiniątka popija dr Ziętka z miseczki i wcina siano.
Zuzia z Franią siedzą przy misce na zielone i zastanawiają się co tam robi burak z pasternakiem i truskawką (wszystko oczywiście suszone). Chciałabym być gdzieś daleko jak się zorientują, że to kolacja.
Rozpisałam się więc na pocieszenie Władziowy nosek