To niewiarygodne, że tak długo nic nie pisałam!
Cisza i spokój w Sierściuchowie - aż dziwnie się czasem czuję. Staruszeczki polegują sobie na półeczkach, wtulone w drybedy. Z rzadka rozlegnie się dyskretne kwiknięcie, najczęściej przez sen. Właściwie jedyną oznaką aktywności jest orkiestra samcza, grająca donośnie na prętach w porach karmienia. Raz na jakiś czas tupnie Mniszek, załomocze karuzelą Berni Pikuś. Nie sposób tu pominąć koncerty Morusa, który swe solówki wokalizuje pełną piersią! Sensacją są obecnie jakiekolwiek zrywy, zatem dzisiejszy "pościg" leciwego mocno Farciarza za młodocianą Bią był atrakcją nie lada, zwłaszcza, że darli się obydwoje donośnie i ganiali po całej klatce jak nakręceni.
Towarzystwo się przerzedziło, zostały tylko 4 klatki, co wciąż jeszcze mnie zaskakuje, gdy sprzątam - ledwo zacznę, już jest po robocie...
Taka sobie zwyczajna, kojąca codzienność, bezcenna w obecnej rzeczywistości. Mikroświatek, który daje nadzieję, że "jeszcze będzie normalnie". I tego wszystkim życzę z całego serca!