Z potwornie ciężkim sercem, ale i pełną świadomością, że to jedyna słuszna decyzja, pozwoliłam Mili wczoraj odejść.
Jeszcze rozmawiałyśmy z dr Kasią na miejscu, ale okazało się podczas badania, że kolejny trzonowiec wrasta już w kość. Znów operacja? Kolejne kilka miesięcy wracania do jako takiego zdrowia na środkach przeciwbólowych i karmieniu strzykawą? A startowałaby z dużo gorszej pozycji niż przy poprzednim usuwaniu zęba, bo ostatnio ważyła już między 750 a 700. Nie chciałam, żeby cierpiała. Odeszła w dobrym nastroju, bez bólu. I tak było dobrze.
Niestety, nie wierzę w świat za tęczowym mostem, ale myślę, że 2,5 roku fajnego życia to lepiej niż 6 paskudnego. Tylko smutno, bo nikt nie będzie mnie już tak witał o poranku - Gdzie śniadanie? - ani trącał nosem - Co masz? - ani terkotał przy głaskaniu najpiękniej
I wiem, że okruchy smutku, tak jak i dobre, ciepłe wspomnienia, zostaną.