Wszyscy już wrócili, tylko ja się rozłożyłam, więc tak się zbieram i zbieram, żeby napisać i tylko foty dorzucam na serwer, żeby nie zabrakło ilustracji. Wygląda więc, że to będzie dość ilustrowany post.
Zacznę od tego, że uciekliśmy we troje (TŻ, córka i ja) na święta do Berlina. Znajomi berlińczycy wyjeżdżali do rodziny jeszcze bardziej na zachód i zostawili nam mieszaknie na Charlottenburgu. W wigilię poszliśmy więc na pyszne hinduskie jedzenie u przemiłej rodziny z południa Indii - mąż gotuje, wszystko także w wegańskiej wersji, a pani niezwykle miła, dopytywała się skąd jesteśmy i życzyła nam miłych świąt, jak się dowiedziała, że z Polski. Wieczorny spacer dobrze nam zrobił po pięciu godzinach tkwienia w samochodzie, no i mieliśmy okazję obejrzeć świąteczne wystawy w zamkniętym już KaDeWe
Kolejne dni to spacery, muzea i kompletny luz!
A dzięki Porcelli (nieustająco
) Mili i Knedel oraz Nili, Lumi i Hukka przetrwały nasz wyjazd w komfortowych warunkach, w pełni zaopiekowane, zadowolone z życia i mam nadzieję, mało zestresowane.
Lumi, Nili i Hukka w transporcie (jakoś nie jestem przygotowana na rozwóz jednoczesny ośmiu świń i żółwia, ale pudło sprawiło się świetnie jako transporter)
Pierwszy dzień po powrocie do domu wszystkie trzy przesiedziały na jednej półce, ale na szczęście głód i zielone śniadanie przywróciły normalność.
Mili zaś spędziła ten czas u Porcelli razem z Knedlem, a że wrócili jako pierwsi na górę willi, to i razem sobie dalej gospodarowali.
Nie mogłam się powstrzymać, więc oczywiście Mili wylądowała na głaskanie w naszym łóżku (nawet uczulony TŻ nie protestował - chyba też się stęsknił)