To tylko dwa dni, ale tak bardzo mi go brakuje... Świadomość tego, że już nie przybiegnie się przywitać kiedy wrócę ze szkoły, nie będzie łasić się i domagać świeżej trawy, to jest tak okropne. Był ze mną 5 lat, a wydaje się, że był w domu od zawsze.
Nie mam nawet komu się wygadać, bo nikt nie przeżył tego tak bardzo - inni domownicy go lubili, ale bez przesady, już chyba zapomnieli. A ja nie potrafię. Wszystko mi o nim przypomina. Jego poduszka leżąca koło łóżka, legowisko, klatka, niedokończone paczuszki z ulubionymi ziołami, leki wciąż stojące na półce, zdjęcia powieszone nad biurkiem... Dziś chciałam się oderwać od tego wszystkiego, usiadłam do keyborda... I się rozryczałam. Przypomniało mi się, jak przed wyjazdem chciałam jeszcze pograć, a Drops domagał się uwagi, więc przestawiłam instrument na podłogę i grałam, a on przeszkadzał mi, włażąc na klawiaturę i dociskając przypadkowe klawisze. Po raz ostatni widziałam go wtedy popcorningującego, cieszącego się z tego, że ktoś się z nim bawi, głaszcze, zwraca na niego uwagę. Już nawet ta melodia będzie mi się z nim kojarzyć - wcześniej ulubiona, a teraz...
Tydzień wcześniej siostra zupełnie przypadkiem strąciła z półki krążek z masy solnej, na którym były odbite ślady stópek Dropsika. Rozbił się na dwie części... Miałam dorobić drugi. Nie zdążyłam. Nie wiem czy uda mi się to jakoś skleić.
Przeglądałam jego książeczkę zdrowia. Umarł 19, a 20 byłby rok od operacji...
Najdziwniejsze jest w tym wszystkim to, że 20, przed operacją, kiedy okazało się że ma marne szanse, przyleciała akurat ciocia z Anglii. Kiedy dostał pierwszego, poważnego ataku duszności, kiedy ledwo go odratowaliśmy - tego samego dnia przyleciała ciocia. Przyleciała też w dniu jego śmierci. Głupi zbieg okoliczności...
Kiedy jechaliśmy i mama dzwoniła z informacją o jego śmierci skądś wiedziałam, co chce mi przekazać. Nie wiem skąd... Zdążyła w ostatniej chwili, wzięła go żeby dokarmić go ratunkową, a on wtulił się w nią, odetchnął ciężej kilka razy i jego serduszko przestało bić. Nie zdążyłam. Mogłam zostać w domu, może wtedy by do tego nie doszło, może by żył.
Nie mogę przestać o tym myśleć, bo jest jeszcze Cosiek. Nie wiem co z nim zrobić. Nie chcę żeby był zupełnie samotny - ostatnio trochę się uspokoił, może jednak dałoby się go połączyć? Ale nie mogę brać drugiej świnki, we wrześniu idę do Wrocławia, nie wiem jak miałabym to rozwiązać, na razie nie wchodzi w grę wynajem mieszkania... Nie chcę zostawiać zwierzaków z rodzicami, boję się że mogliby czegoś nie zauważyć. Tacie ufam, ale mama mogłaby czegoś nie wychwycić... Cały czas się obwiniam, że zostawiłam z nią Dropsa. Może za późno zauważyła, za późno podała leki?
Najlepszym chyba rozwiązaniem byłoby oddanie go. Wiem że to dla jego dobra, jednak nie potrafię sobie wyobrazić pustego domu, bez zwierzaków. To strasznie egoistyczne, ale nie wiem czy potrafiłabym go teraz oddać...