Cały czas to do mnie nie dociera. Kiedy dojechałam do domu leżał w swoim ulubionym legowisku, wyglądał zupełnie jakby spał...
Mam okropne wyrzuty sumienia, że pojechałam, że go zostawiłam. Przed wyjazdem obcinałam mu pazurki, on się przytulił i zasnął mi na rękach. Kiedy się pakowałam plątał mi się między nogami, wszystko było ok.
Dwa dni przed tym kiedy dostał ataku mama wzięła chłopaków na trawę bo były upały od kilku dni i można już było ich wziąć... Ale pozwoliła im na kontakt ze sobą, bo ponoć nie było żadnych spięć, ani jeden ani drugi nawet na siebie nie fuknęli... Następnego dnia trochę mu się pogorszyło. Może to było to, co zapoczątkowało atak, nie wiem.
Mam jeszcze na dysku jego zdjęcia zrobione przed wyjazdem, miałam je tu wrzucić ale zapomniałam. Nie wiem czy będę miała siłę je obejrzeć.
Klatka stoi pusta, tak jak ją zostawił - rozrzucony kocyk, warzywa... Nie mam siły jej sprzątać.
Poryczałam się przy śniadaniu kiedy rwałam dla Cośka majeranek hodowany dla Dropsika, kiedy obierałam tylko jednego ogórka... Strasznie teraz pusto i cicho.
Nie wiem też co z Cośkiem. Kiedy Drops odchodził był przerażony. Wczoraj wzięłam go do łóżka, tak jak to często robiłam z Dropsikiem... a on zamiast zastygnąć w bezruchu i się trząść wtulił się we mnie i wyciągnął kopytka...
Nie wierzę w to co się stało, nie potrafię tego zrozumieć. Tyle razy budziłam się w środku nocy z koszmaru, w ktorym go brakowało, ale jednak zawsze znajdowałam go u siebie w legowisku, ciepłego i chętnego do głaskania. Tyle razy weterynarze kazali mi się z nim żegnać, ale za każdym razem cudem wychodził z tego cały. Nie wierzę.