Cichy nie żyje..
To jest dla mnie straszne i nie potrafię się z tym pogodzić. Jestem załamana.
Szukałam dla Niego najlepszego domku- i taki znalazłam. Lepszy być naprawdę nie mógł!
Wszystko miało być cudownie- świńskie towarzystwo, duża klatka i bardzo wrażliwa Rodzina, która go adoptowała.
Zawiozłam go osobiście, żeby go nie stresować. Zabrałam tunel,w którym lubił leżeć i norkę.
W drodze skubał sianko i zajadał marchewkę. Nic nie wskazywało na to, że dzieje się coś niepokojącego..
W pierwszych dniach w nowym domku Cichy zachowywał się normalnie. Tzn. ze swojego tunelu wyszedł dopiero po kilku godzinach, ale jak już wyszedł- to nie uciekał. Przez kratki obserwował koleżankę (oczywiście koleżanka jest wysterylizowana)- z którą miał wkrótce zamieszkać. Jadł niewiele, ale i u mnie był nieco wybredny..
Na trzeci dzień po przyjeździe pojawiły się miękkie bobki, które szybko przeszły w ostrą biegunkę.
Enterotoksemia..
Cichy szybko został obstawiony lekami- dostał węgiel i florę bakteryjną. Na następny dzień- antybiotyk i preparat przeciwko kokcydiom oraz lek na beztlenowce. Kiedy przestał jeść- od razu Pani M. zaczęła dokarmianie- próbowała przeróżnych mieszanek, ale Cichy nie chciał niczego jeść, większość wypływało mu bokiem... Całe szczęście płyny i leki łykał normalnie, ale jedzenie jakoś mu nie przechodziło

. Cały czas miał też wlewy podskórne z witaminami.
Wszystko na nic..
On się po prostu poddał..
Mimo wspaniałej opieki 24h na dobę- odszedł. W nocy z 30/31 sierpnia.
A ja dopiero dziś znalazłam siłę, aby o tym napisać.
Odszedł cichutko, tak jak żył. Jego Pani znalazła go rano zakopanego w sianku.
Naprawdę- nie tak miało być!
Uratowany z pseudohodowli- miał być karmówką dla węża. Przejęty w ostatniej dosłownie chwili.
Z dnia na dzień zdobywał zaufanie do człowieka i był coraz mniej płochliwy, a coraz bardziej ciekawski.
Nawet zaczynał brykać po wybiegu. Wydawało się, że już wszystko będzie ok!
Miał mieć wspaniały spokojny domek. Został w nim od razu pierwszego dnia pokochany całym sercem.
Domownicy- znając Jego trudną przeszłość starali się dostarczać Mu jak najmniej powodów do niepokoju.
Mimo wszystko to stres wydaje się właśnie najbardziej sensowną przyczyną Jego choroby i śmierci..
Ta zmiana w życiu- mimo że na lepsze- dostarczyła jednak sporo nowych emocji, które przerosły spokojną i zestresowaną świnkę.. Tak myślę.
Musiał być wyjątkowo wrażliwy.
Chyba, że to jakiś zupełny przypadek i choroba zaatakowała nie wybierając czasu i okoliczności. Zupełnie bez sensu..
Nie wiem.
Wiem tylko, że ból jest ogromny.
Myśli, że gdzieś coś zrobiłam źle..
Pewnie zrobiłam.
Nie umiem się pozbierać..
Udało się przedłużyć Jego życie jedynie o 57 dni.
W ciągu tych dni stał się ważny i dla mnie i dla Jego Opiekunki. Wyjątkowo ważny.
Nie będzie już nigdy jedną z tysięcy świnek, które odeszły anonimowo i za którymi nikt nie płacze.
Mimo że taki cichy- a może właśnie dlatego- był taki kochany i wyjątkowy.
Cichy.. Jeśli zrobiłam coś źle- przepraszam..
