Niestety... Strata nie przyjaciela jest zawsze ciężka i bardzo bolesna. Moje prosiaczki są moimi małymi przyjaciółmi i śmierć każdego łamie mi serce.
Niestety jeszcze nie koniec naszych "przygód"... Po raz kolejny życie przybiera najmniej oczekiwany kierunek...
We wtorek Rysio będzie miał operację

Byliśmy z nim wczoraj na kontroli, żeby po śmierci Johnnego upewnić się, ze z Rysiakiem wszystko dobrze.
Pani doktor go obejrzała, powiedziała, że prosiaczek wygląda dobrze i spytała jak jego zachowanie po zniknięciu Johnnego - czy może jakieś nietypowe zachowania zaobserwowaliśmy.
Mówię, że raczej wszystko ok, je dużo, bobi i jest aktywny. I, że nie wiem czy to ma jakieś znaczenie, ale raz jak go wyjęłam z klatki to miał trochę wystawionego siusiaka...
No to oglądamy... A tam... Okazało się, że Rysio ma uszkodzonego siusiaka
Pani doktor mówi, że w takim razie musieli się kiedyś z Johnnym pogryźć, bo uraz jest ewidentnie stary.
W tym tygodniu to dla mnie kolejny, niespodziewany szok
Nigdy w życiu bym się czegoś takiego nie spodziewała! Chłopcy nie byli najbardziej zgodną parą - potrafili na siebie gruchać i czasem się przepychać. Ale że coś takiego...
Naprawdę, gdybym ja kiedykolwiek zobaczyła, że oni się na siebie z zębami rzucają, żeby któryś drugiego ugryzł..!
A tu nic. W klatce od dawna mam podkłady, myślę, że krew bym zauważyła. Nie widziałam też nigdy na żadnej świni jakichkolwiek śladów walki.
Mieli w klatce dwie miseczki, żeby nie było spięć, ale bez problemu potrafili jeść z jednej.
Po raz kolejny w tym tygodniu jestem wstrząśnięta...
W każdym razie jedziemy we wtorek na zabieg. Będzie musiał mieć "odświeżone" brzegi uszkodzenia i zszyte. Zabieg jest potrzebny, ponieważ teraz Rysiowi susiak krzywo się chowa i zrobiły mu się nadżerki...
Nie wiem co mam więcej napisać niż to, że nie mam już siły. Serce mam pęknięte, nerwy wyprane i chwilowo wizja przyszłości nie daje mi powodów do optymizmu.
Chcę Rysiowi zamówić jakiś ładny, nowy domek i hamak u Pastuszka. Może to nas oboje trochę rozweseli...