Jest bardzo zaawansowane, a w lekkich przypadkach może przynieść efekty. Najfajniejsze jest to, że chodziłam po weterynarzach, kardiologach świnkowych i nikt nic nie mówił. Wydałam kupę kasy, a usłyszałam od pani kardiolog, że to nie zagraża jego życiu... A z dnia na dzień pojawił się nabrzmiały brzuszek.
Właśnie na to wygląda, że żadne. Antybiotyki jeszcze bardziej zniszczą mu wątrobę, dawałam mu osłonkę przy jego pierwszym antybiotyku - teraz na rzekome "przeziębienie". Szlag mnie trafia, specjaliści od siedmiu boleści i ich radami można sobie tyłek podetrzeć.
W jego przypadku jest źle, ale nie na tyle, aby musieć się z nim żegnać -na ten moment. Na początku było bardzo źle bo charczał jak dorosły człowiek, teraz dźwięk jest o wiele łagodniejszy i nie zapycha mu się tak nosek. Jeżeli Duduś zacznie tracić apetyt, będzie osowiały... Nawet nie chcę o tym myśleć.
Edit: Ja już straciłam wiarę w weterynarzy. Jak można nazywać się specjalistą, a niczego nie zauważyć. No jak można?
Właśnie to jest ten problem... Że się trzeba psychicznie na to przygotować. To jest mój wielki strach zawsze - że trzeba będzie zwierzęciu pozwolić odejść za TM, przerwać uporczywe leczenie... A pożegnania są straszne. Wiem, bo w lutym odszedł nasz rodzinny pies Bajtek. Zwracał, myśleli że znowu od kości mu niedobrze, ale nic mu nie pomagało... Zabrali go na operację... I trzeba mu było pozwolić się nie obudzić... Miał raka i mimo ewentualnego wycięcia części tego paskudztwa jego życie byłoby tylko mordęgą, zresztą niezbyt długą (zaatakowane płuca, żołądek)... Nawet tera jak CI to pisze mam łzy w oczach. Mozna było co prawda dać mu chemię, medycyna poszła do przodu... Ale teraz, jak o tym myślę, to uważam że rodzina dobrze zrobiła. Bo mimo że Nas to boli do dziś, on nie cierpiał...
Bardzo Ci współczuje. Duduś jest z zoologa i to choróbsko jest w jego przypadku genetyczne. Zawsze miał wystający brzuszek bo lubił podjeść, ale zdziwienie wielkie było, gdy go zważyłam - 1200g więc nie ma otyłości. Kilka dni temu popatrzyłam do klatki a Duduś wyglądał jakby był w ciąży, zwątpiłam bo przecież ma jąderka i to nie możliwe. Łącznie byłam u jakiś 7 weterynarzy - jedni za wizytę 20-30 zł, drudzy 60. Kij z tymi pieniędzmi, ale za taką cenę mogliby porządniej go zbadać i wcześnie zdiagnozować. Tym bardziej, że był "macany" i sprawdzany, nawet przez panią kardiolog. W tej chwili Duduś jest radosny, ale gdy tylko będzie gorzej nie będziemy czekać - nie dostaje leków więc cierpiałby. Na pewno czasem ma bóle brzucha - stąd czasem małe bobki. Weterynarz powiedział, że jeszcze może troszkę pożyć. Zrobił się markotny, turka jak się go mizia po szyi.