My dalej marnie

Byliśmy wczoraj na kontroli po 12 dniach nowego antybiotyku - wątroba lepsza, ale jeszcze nie idealna, zapalenie krezki, trzustki i pęcherza nadal ma się dobrze

- jedyna pociecha, że Slayer zawsze potrzebował długiej kuracji, więc jeszcze leczymy - antybiotyk na 21 dni w większej dawce ("nasza" dr Agata stwierdziła, że dostał zbyt małą dawkę

, stąd być może zbyt małe efekty). Gnojek ma cały czas tonę piachu w pęcherzu, którego nie wysikuje - zlał się w trakcie usg, widziałam ile wysikał i widziałam na ekranie, co się dzieje z piachem - nic się nie działo, nie zmienił swojej objętości, tylko został na miejscu. Ręce i cycki opadają.... No i chyba miał kamyczek, bo moczowód i miedniczka są powiększone, tak jakby wysikał go niedawno, bo poprzednio nie były.
Na szczęście glut przytył, przekroczył 910 g więc tu przynajmniej ulga. Psychicznie do kitu, powoli odstawiamy dragi i zobaczymy jak funkcjonuje bez haju. Nie szuka już co prawda Ozzy'ego, ale nadal omija jego ulubiony kącik i życie spędza właściwie w muszli albo pod sianem, albo pod moją brodą. My psychicznie też do kitu....
Dostaliśmy zielone światło na ewentualne łączenie - jest szansa, że gdyby się powiodło, to leczenie też pójdzie lepiej. Ale boję się tego jak piorun, jak znowu nie wyjdzie, to będzie jeszcze większa kicha

Ale jadę w sobotę po Różę. Damy im najpierw trochę pomieszkać obok, niech dziewczyna odpocznie po podróży, oswoi się trochę z miejscem, zapachami itp. A Slayer też niech poczuje nowy zapach bez zagrożenia. Nawet kupiłam nowy transporter, żeby Róża nie jechała w Slayerowym (może nawet jeszcze z zapachem Ozzy'ego). Zobaczymy jak będzie. Poproszę kciuki już a conto
