Widzę, że dużo pytań do mnie, więc piszę.
Z góry przepraszam jeżeli moje wypociny będą nieskładne, ale czuję się po prostu wypruta
Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się, że mój zwierzak był operowany.
Kiedy w poniedziałek przyszedł wynik biopsji i byliśmy na konsultacji u dr Bieleckiego to dowiedzieliśmy się, że zwierzak ma być operowany JAK NAJSZYBCIEJ, jak to się Pan doktor wyraził "żeby dać Rysiowi jakiekolwiek szanse". Pan doktor sam niestety operować nie mógł i powiedział, że teraz działamy przede wszystkim na czas.
Rysio operowany był w Ogonku. To jest przychodnia całodobowa ze szpitalikiem i wyspecjalizowana w gryzoniach. Doktor Wojtyś, która prowadzi przychodnię poświęca dużo uwagi swoim pacjentom i ich opiekunom.
Operacja była złożona - miał usuwanego guza (z węzłem chłonnym) i był sterylizowany (bo gruczolakorak bierze się ze zbyt dużej ilości hormonów - jak zostało mi po krótce wytłumaczone).
Dziś, kiedy przyjechałam z Ryśkiem do domu to był bardzo ożywiony - jadł, pił, a nawet się placuszył (chociaż trudno mu było leżeć, widziałam że nie wiedział jak się ułożyć na tym brzuchu).
Momentami obracał się i drapał się pyszczkiem po stopach. W pewnym momencie zobaczyłam, że zwinął się w kulkę i coś szarpie. Niestety zaczął to robić coraz więcej, nie byłam w stanie go upilnować.
Zadzwoniłam do lecznicy, powiedzieli, że kołnierz trzeba założyć.
Zadzwoniłam więc do lecznicy koło domu i dowiedziałam się, że jakiś jeden mają na stanie, więc szybko po niego pobiegłam.
Jak wróciłam to Rysiek przysypiał, więc uznałam, że wyjmę go jak się podniesie, żeby go mniej męczyć (w końcu skoro udało mi się wreszcie ułożyć - niech leży). Za czas jakiś wyciągnęłam go, usadziłam na kolanach i poczułam jakby się świniak na mnie zsikał...
Odłożyłam go do klatki, a tam zobaczyłam na podkładzie higienicznym, że cieknie na różowo w dużej ilości.
Dzwonię do Ogonka - na pewno pękł szew - świnię trzeba złapać za to miejsce, uciskać i na szycie jak najszybciej - dokądkolwiek. Więc dzwonię do tej mojej lokalnej lecznicy, a oni, że się tego nie podejmą. To co robić? Jadę do Ogonka.
Taksą, bo ja sama i bez samochodu (wcześniej z lecznicy przywiozła nas mama, ale w tym czasie była już na drugim końcu miasta). Centrala mówi, że najbliższa taksówka za 20 min. (a zadzwoniłam do kilku, które znalazłam w necie). Zawinęłam rękę ze świnią w kocyk i wyleciałam na ulicę łapać taksówkę. Nikt nie chciał się zatrzymać. W końcu jeden przystanął, ale powiedział, że na Wolę ze mną nie pojedzie, bo ma mało czasu i za daleko.
I co? Lataliśmy tak 20 min. aż podjechała zamówiona taksówka. Całe szczęście kierowca okazał się bardzo ogarnięty i w godzinach szczytu (godz. 16.00) z Dolnego Mokotowa zabrał nas na Wolę (prawie Ursus) w 20 min.
Podsumowując - coś się dzieje, a ja od momentu zauważenia do momentu dowiezienia jestem ze świnią na operacji dopiero po ok. 50min.
Mam nadzieję, że nikt już się nie zastanawia dlaczego wolę zostawić świniaczka na dwa dni w szpitaliku.
Szybko go pozszywali i jak go widziałam to wyglądał prawie jak nowy. (Niestety musieli mu wyciąć kawałek poszarpanej skóry - tej, z której pozrywał szwy, więc teraz ma większy szew.) Poza tym wszystko tak, jak opisała wcześniej Boe. Lekarka mówiła, że mogę go zabrać do domu. Jednak uznałam, że dla jego życia będzie bezpieczniej jeżeli tam zostanie (uzasadnienie zawarte w powyższej historii).
Co do tematu samych szwów. Jak napisałam na początku - pierwszy raz przeżyłam operację zwierzaka. Nie znam się na temacie zupełnie i byłam zdana na lekarza.
A na koniec Rysiulek w wydaniu "antena satelitarna" po operacji w swoim różusiowym kocyniu.
Kocyk ma włożony do szpitalnej klatki, żeby miał domowe zapachy.
