Przy Dudzie byłam świadoma, że może coś się stać, dwa lata leczyliśmy go.
Alvin odszedł nagle; opłakany stan, wyleczenie, a jednak odejście na całkowicie co innego.
Przy Albercie wciąż miałam nadzieję. Dziwne dla mnie było to, że krótko przed odejściem (zdjęcia) zjadł sam pietruszkę, marchewkę, potem nastąpiło nagłe pogorszenie. Wypluwanie nawet karmy ze strzykawki, przy jednym karmieniu przytycie 30g, a godzinę później 70 mniej. Znikał w oczach, mimo usilnych starań. Karmiłam go bardzo, bardzo, bardzo często. Był nawet dzień, w którym ważył już 1100g. Co 1,5 h starałam się mu podawać chociaż kilka strzykawek. Mam teraz wolne od uczelni i siedziałam całymi dniami w domu. W nocy chodziłam spać o 4-5. Potem nie umiałam wstać z łóżka, ale trzeba było go nakarmić z rana.
On chyba chciał, abyśmy zapamiętali go jako takiego zdrowego, jedzącego. Dopiero teraz jak porównuję jego zdjęcia z wagi prawie 1300g i z wagi przed przejściem za TM, widzę ogromną różnicę w jego wyglądzie. Skracane siekacze i trzonowce, lek p. bólowy i sprawdzenie, czy w mordce wszystko dobrze. Czy nie ma kieszonek, o których wspominał JD. To wszystko działo się za szybko...
Ja wiem, że dam sobie radę. Muszę. Muszę pomyśleć teraz o Alfie. Miał trzech przyjaciół. Teraz został sam jak palec. Chodzi, skomle i grucha do norek - z przekonaniem, że albo Duda, albo Albert tam jest. Nie mogę pozwolić na to żeby został sam. To nie czas na myślenie o kolejnej śwince dla siebie, tutaj trzeba pomyśleć o smutku i osamotnieniu Alfa, bo ewidentnie widzę, że popada w depresję... A kolejnych problemów z niejedzeniem, tęsknieniem nie zniosłabym.
Jedno jest pewne, żadna świnka nigdy nie będzie taka jak Duda, nigdy nie będzie jak Alvin, Albert, czy też Mops, o którym już nie wspominam tak często, ale którego mimo 7 dni u mnie bardzo pokochałam

Teraz chłopcy są razem, tak jak byli u mnie, tak razem hasają za TM... Tak staram się myśleć.
Albert - Albert, który walczył do końca.