Z Eddą i Ammą wiążą się bardzo miłe i przełomowe wydarzenia w moim życiu.

To były,wraz z bratem Afikiem, tatą Hrymem i mamą Hugin, moje pierwsze uratowane świnki ( prawdopodobnie przed potraktowaniem ich jako żywy pokarm). Rodzina Państwa Pyniów ( bo tak je nazwaliśmy) przybyła do mnie w czerwcu 2011 i od razu zaczęła się akcja szukania im domów stałych. Za chwilę okazało się, że Hugin jest w ciąży ( więc musiała zostać aż do porodu - urodziła 4 śliczne maluchy podczas trwania Woodstocku), a dwie czarnulki zawiozłam do Warszawy na dt., gdzie okazało się, że Amma też się spodziewa. Ostatecznie, po urodzeniu 2 malców, Amma i Edda przyjechały do Częstochowy i zamieszkały ze mną w pokoju. W kuchni rezydowała Irunia ( która odeszła w w styczniu 2013), do której siostry uwielbiały przychodzić w odwiedziny - wiadomo najbardziej smakuje cudzy ogórek i cudza marchewka! Irunia nie przepadała za tymi odwiedzinami, ale nie umiała się postawić, wiec czarnulki zawsze dojadały jej śniadanie. Za to wieczorem, kiedy zamykałam klatkę Ammy i Eddy, Irunia natychmiast przychodziła do pokoju i zaglądała im do środka przez kraty i wyjadała siano, wiedząc, że nie mogą jej nic zrobić. To była jej taka słodka zemsta za poranne wizyty do jej rezydencji!

Kiedy przyjechali do mnie chłopcy: Gutek i Wotan (po zabiegach - bez szans na ojcostwo) miałam czteroosobowe stado, które z mojego pokoju próbowało uczynić (czasem z sukcesem) świński chlewik!

Przez moje życie a potem i Agnieszki przewinęło się dużo świnek o bardzo różnych charakterach, ale takiej przylepnej gaduły jak Edda, która zawsze pierwsza biegła, kiedy wołałam na posiłek, nie miałam nigdy.

A najmilsze moje wspomnienia z nią związane to to,kiedy układała się moim lewym ramieniu w charakterze futrzanego kołnierza i zaczynała opowiadać o wszystkich swoich "świńskich" sprawach wprost do mojego ucha. Taką ją zapamiętam na zawsze.
