Tiamat poszła na przechowanie do Medicavetu, do chłodni, bo w sobotę dopiero spocznie w towarzystwie Bercika, Rolanda i reszty świnek Elurina. Elurin, dziękujemy. W międzyczasie dzisiaj Kasia zrobi jej sekcję, w celu ustalenia co dokładnie się stało.
Tiamat walczyła do końca. A my razem z nią. O godzinie 2:00 wstaliśmy na karmienie, grzecznie zjadła jedną strzykawkę, drugą z drobnymi oporami. Następne miało być o 7:00. Była wychłodzona, znowu wpadła w lekką hipotermię. Wlałem wodę do butelki, żeby jej zrobić termoforek i jakoś dotrzymać do rana. Nie wiem czemu wlałem wrzątek. Sam się wlał chyba podświadomie. Tia poszła do nas do łóżka. Aga leżała z nią, trzymała ją na piersi i ogrzewała. Około 4:00 wyczuła nieregularny rytm serduszka, potem zmienny oddech. Tia dostała czegoś w rodzaju albo li to czkawki, albo krztusiła się, w każdym razie ostro walczyła o powietrze. Później zaczęła rzucać główką i przednimi łapkami. Jak tylko się uspokoiła, to zacząłem jej robić sztuczne oddychanie, bo co mieliśmy do stracenia. I ją pocałowałem na dobranoc. Zasnęła. Tym razem na zawsze. W oczach zgasła nagle, ale oczy pozostały ufne, póki się same nie przymknęły od stężenia pośmiertnego.
Sigyn jest załamana, bo nie ma z kim biegać, Morrigan czuje, że straciła siostrę i ma taki smutny wzrok, a Izyda jest przerażona...
Odeszła nasza waleczna indywidualistka, świnka-alfa, która zawsze musiała postawić na swoim. Zdecydowała aby odejść wśród swoich, zamiast w samotności w lecznicy. Cieszymy się, że tak wybrała.