Trzy dni temu wstawiałam zdjęcie Cieciorka i filmik, na którym wciągał 20 strzykawek papki.
A dzisiaj już go nie ma.
Był po prostu wyjątkowy. Przybył jako roczny zabiedzony nieszczęśnik, z obolałymi uszami i przerośniętymi zębami. Uszu nigdy nie udało się wyleczyć do końca, a zęby wymagały korekty co trzy-cztery tygodnie, więc był jakieś 60 razy znieczulany. Prawie cały czas wymagał dokarmiania - raz, ostatnio dwa razy dziennie. Wyłącznie strzykawką 1 ml. i kiedy się najadł, odwracał się zadkiem do karmicielki...
Na początku dr Milena z Ogonka nie dawała mu więcej niż cztery lata - pomyliła się o półtora roku, dożył prawie sześciu lat.
Nie można się było z Cieciorkiem nudzić - gadał, ćwierkał, szarpał druty, wszystkie nowe świnki musiał obwąchać i obgadać. Na wybiegach - póki był młody - biegał jak fryga, ostatnio stał się nieco bardziej leniwy...
Straszny był pieszczoch, nastawiał się do głaskania, właził do rękawów...
Ostatnio starzał się wyraźnie, jedna infekcja, druga, ale ze wszystkiego wychodził obronną łapką.
Aż do dzisiaj.
Właściwie nie wiadomo, na co umarł - z badań krwi wynikło tylko, że ma uszkodzoną wątrobę, nie trzymał temperatury, miał bardzo niski cukier... Słabł z każdą chwilą. Uznałyśmy, że po prostu przyszła pora.
Ale bardzo mi żal.
Dobrze, że wystąpił w kilku kalendarzach.
