
Mój Rudy miś przeżył zaledwie rok. Pod moim dachem żył od 19.06.2018, więc nie zdążyłam się nim wystarczająco nacieszyć.

Zaczęło się od ropnia na jego policzku. Zabieg jego usunięcia przeszedł pomyślnie, jak się przynajmniej nam wydawało na początku. Jakiś czas po zabiegu nagle posmutniał, miał gorszy apetyt. Coś było nie tak, nie wiadomo co. Weterynarz myślał że to powikłania po antybiotyku, przepisał więc probiotyk. Miał on rozwiązać wszystkie problemy, niestety. Na wizycie dzień przed majówką weterynarz stwierdził że nie wie co mu dolega i mam szukać pomocy gdzie indziej... Szukałam, bezskutecznie. Szukałam po okolicznych miastach. Tego samego dnia nie miałam już szans dojechać przed zamknięciem, a od 1 maja wszystko pozamykane. Załamałam się.
Chciałam mu pomóc, nie miałam gdzie. Na wieczór mu się pogorszyło, kolejnego dnia umarł. Czuję żal do siebie. Może gdybym skierowała się do innego specjalisty, dziś by żył? Niestety zaślepiła mnie wiara w to, że jest młody i silny, a mój weterynarz cudownie leczył moje poprzednie zwierzęta i mu ufałam... Głupia ja.
Będzie mi brakowało jego wycieczek do kuchni po liście bazylii.