Kordian pojękuje i piszczy przy bobczeniu... ;/ Zawsze miał skłonność do zaparć, ale teraz nawet parafina nie pomaga jakoś szczególnie i jeżeli to nie przejdzie to zamiatamy w poniedziałek do lecznicy. Znowu...
Boby są ładne i nie ma zmian w zachowaniu także albo to jakieś sprawy pęcherzowe albo... nie wiem Raczej nic dobrego. Znalazłam w apteczce tolfedynę, zobaczymy czy będzie zmiana.
(pod)podkowiańskie prosiaki| ból rozstania, radość powitań
Moderator: pastuszek
Regulamin forum
Tematy nie odwiedzane dłużej niż 90 dni będą usuwane.
Tematy nie odwiedzane dłużej niż 90 dni będą usuwane.
- Polena
- Posty: 75
- Rejestracja: 23 lis 2017, 21:39
- Miejscowość: Warszawa/Kanie
- Kontakt:
- joanna ch
- Posty: 5254
- Rejestracja: 24 cze 2014, 16:55
- Miejscowość: Warszawa Saska Kępa
- Kontakt:
Re: (pod)podkowiańskie prosiaki - Kordian?
U mnie Majka jak ma problemy z osadem wapniowym to właśnie przy bobczeniu się drze. Może trzaśnij kombo żurawit, zioła urosan, urosept 1/6. może szilintong kup.
Re: (pod)podkowiańskie prosiaki - Kordian?
A on nie miał problemów z wątrobą? Czy już świnie pomyliłam? Nachos jak piszczał przy bobczeniu, to właśnie wątroba szwankowała.
- Polena
- Posty: 75
- Rejestracja: 23 lis 2017, 21:39
- Miejscowość: Warszawa/Kanie
- Kontakt:
Re: (pod)podkowiańskie prosiaki - Kordian?
Józef ma problemy z wątrobą i faktycznie jęczy przy bobczeniu, ale tam jest jeszcze cały komplet innych objawów od układu pokarmowego. U Kordiana jest wszystko absolutnie normalnie w tym względzie - apetyt, waga, boby - wszystko ok. Biochemię i tak trzaśniemy, więc jak coś jest z wątrobą to wyjdzie, ale intuicja mnie popycha raczej w układ moczowy w tym wypadku.
Po tolfedynie przeszło zupełnie, więc najwyraźniej coś jest na rzeczy... Jutro kupię żurawit i resztę. Mam nadzieję, że do poniedziałku się nic bardzo nie pogorszy, bo jutro mam egzamin. Heh.
Po tolfedynie przeszło zupełnie, więc najwyraźniej coś jest na rzeczy... Jutro kupię żurawit i resztę. Mam nadzieję, że do poniedziałku się nic bardzo nie pogorszy, bo jutro mam egzamin. Heh.
- jolka
- Wiceprezes ds. adopcyjnych
- Posty: 7796
- Rejestracja: 27 sie 2014, 20:57
- Miejscowość: Warszawa
- Lokalizacja: Warszawa-Mokotów
- Kontakt:
Re: (pod)podkowiańskie prosiaki - Kordian?
O... miło Was widzieć na forum Bede lukać
Chantal Jaśminka TM /16.11.2014
Kafelek TM 04.06.2018-
Zuzia TM 21.06.2018
Myszka TM 26.12.2018
Grusia TM 15.11.2019
Patryczek TM-21.12.2020
Olala TM-2.04.2021
Agatka TM-8.07.2021
Blusia TM-6.08.2021
Kafelek TM 04.06.2018-
Zuzia TM 21.06.2018
Myszka TM 26.12.2018
Grusia TM 15.11.2019
Patryczek TM-21.12.2020
Olala TM-2.04.2021
Agatka TM-8.07.2021
Blusia TM-6.08.2021
- Pulpecja
- Moderator globalny
- Posty: 1173
- Rejestracja: 23 lip 2013, 9:23
- Miejscowość: Łódź
- Kontakt:
Re: (pod)podkowiańskie prosiaki - Kordian?
Co u Kordiana? Egzamin do przodu?
Cudnych masz panów i świetnie o nich piszesz. Szkoda, że nie udało się stworzyć jednego wielkiego stada. Ale z chłopami to już tak jest. Ja mam czterech, a mieszkają 2+1+1 . Prosimy więcej opowieści i trzymamy kciuki, żeby to były same dobre wieści. No, ewentualnie, że jeden porwał drugiemu kawałek ogórka .
Cudnych masz panów i świetnie o nich piszesz. Szkoda, że nie udało się stworzyć jednego wielkiego stada. Ale z chłopami to już tak jest. Ja mam czterech, a mieszkają 2+1+1 . Prosimy więcej opowieści i trzymamy kciuki, żeby to były same dobre wieści. No, ewentualnie, że jeden porwał drugiemu kawałek ogórka .
- sosnowa
- Posty: 15290
- Rejestracja: 19 paź 2013, 11:11
- Miejscowość: Warszawa
- Lokalizacja: Warszawa Saska Kępa
- Kontakt:
Re: (pod)podkowiańskie prosiaki - Kordian?
Popieram Pulpecję. Uroseptu to ja daję nawet pół w takich razach. Ziętka nefroherb też dobry. A siki w jakim kolorku?
- Polena
- Posty: 75
- Rejestracja: 23 lis 2017, 21:39
- Miejscowość: Warszawa/Kanie
- Kontakt:
Re: (pod)podkowiańskie prosiaki - Kordian?
Kordianowi przeszło, za to ja się męczę z jakimś dziadostwem już trzeci dzień Mam tylko nadzieję, że to nie żadne zapalenie oskrzeli, bo ledwo mogę wstać z łóżka.
Przypomniałam sobie po fakcie, że dzień przed tym jak się zaczęło chłopaki dostali pietruszkę, więc to faktycznie mogą być jakieś wapniowe problemy. Trzeba go będzie pokazać tak czy siak, ale już może po piętnastym, o ile nic się nie pogorszy.
Co do dużego stada, to ja bym chyba nawet nie chciała. Chłopaki dogadują się perfekcyjnie, jak na facetów nie ma naprawdę żadnych awantur. Najgorsze co zaobserwowałam przez ostatnie dwa lata to Kordian i Rubiś stojący na przeciwko siebie i "dziobiący się" w powietrzu
Przypomniałam sobie po fakcie, że dzień przed tym jak się zaczęło chłopaki dostali pietruszkę, więc to faktycznie mogą być jakieś wapniowe problemy. Trzeba go będzie pokazać tak czy siak, ale już może po piętnastym, o ile nic się nie pogorszy.
Co do dużego stada, to ja bym chyba nawet nie chciała. Chłopaki dogadują się perfekcyjnie, jak na facetów nie ma naprawdę żadnych awantur. Najgorsze co zaobserwowałam przez ostatnie dwa lata to Kordian i Rubiś stojący na przeciwko siebie i "dziobiący się" w powietrzu
- Polena
- Posty: 75
- Rejestracja: 23 lis 2017, 21:39
- Miejscowość: Warszawa/Kanie
- Kontakt:
Re: (pod)podkowiańskie prosiaki | Józeeeeeeeef -.-
Z Kordianem, chwała Stwórcy, wszystko ok, natomiast Józio zafundował nam w weekend kolejny odcinek serialu pod tytułem "Wątroba - niebezpieczne związki".
Absolutnie nic nie zapowiadało tego, że coś może się zepsuć. W piątek dostał na próbę, po sześciu tygodniach diety, kawalątek buraka. Po kwadransie jęknął przy bobczeniu i to był dla mnie znak, że jednak koniec z takimi przyjemnościami na czas nieokreślony. Mimo wszystko nic złego się nie działo. Natomiast w sobotę rano znalazłam go pod półką, leżał z przymrużonymi oczami, nie wyszedł do miski, jak go podniosłam lekko się trząsł. Zarzuciłam sweter na piżamę i w taksówkę do MV na cito. Całą drogę siedział w transporterze z głową w kocyku, miałam już najgorsze myśli.
Po przyjeździe do lecznicy dr Kwiatkowska natychmiast położyła go na elektrycznej poduszce, bo wydawał się zimny, a to w połączeniu z drgawkami wiadomo z czym się kojarzy. Na szczęście po zmierzeniu temperatury okazało się, że nie ma ani gorączki, ani hipotermii. Brzuch też był niebolesny, więc albo trząchało nim ze stresu albo z jakiegoś dyskomfortu. A schłodził się w czasie drogi z samochodu do lecznicy (dwie minuty, ale na zewnątrz było chyba -15 i sypał śnieg).
Wątroba oczywiście powiększona "bardzo", ale ponieważ nie było dr Magdy, która jest jego lekarzem prowadzącym, nie wiedzieliśmy czy bardziej niż zwykle. Oddał krew, zarobił trzy igły w tyłek i byliśmy w drodze do domu. Po powrocie sporo spał, pojadł ale apetyt był średni. Po popołudniu natomiast wszystko przeszło jak ręką odjął Czyli scenariusz dla tego delikwenta standardowy, ale nie jest tak źle jak mogłoby być. Aktualnie już nie pamięta, że coś mu było - zażera się, biega, skacze, gwałci dry bed - jednym słowem standard.
Jesteśmy umówieni dzisiaj na 20.00 na USG, ale będę się biła o przesunięcie tego na piąte, bo jest potwornie zimno a ja nie mam transportu. Mam nadzieję, że pojadę tylko po leki, ale muszę jeszcze pogadać z dr Magdą.
Powiem Wam, że to jest moja rzeczywistość od lata... Tak mniej więcej co dwa miesiące wyniki zaczynają lecieć w górę, on się gorzej czuje, wdrążamy terapię i wszystko się normuje aż do następnego razu. Można sobie naprawdę strzelić w.... Heh.
Na razie jesteśmy na koktajlu z:
- ornipuralu
- wlewów 10ml z NaCl
- dwóch dawek metoklopramidu
- no spie
- i standardowo zentonilu
Co oznacza robienie trzech zastrzyków i jednej kroplówki dziennie
Mam cichą nadzieję, że to nie ten burak mu zaszkodził
Absolutnie nic nie zapowiadało tego, że coś może się zepsuć. W piątek dostał na próbę, po sześciu tygodniach diety, kawalątek buraka. Po kwadransie jęknął przy bobczeniu i to był dla mnie znak, że jednak koniec z takimi przyjemnościami na czas nieokreślony. Mimo wszystko nic złego się nie działo. Natomiast w sobotę rano znalazłam go pod półką, leżał z przymrużonymi oczami, nie wyszedł do miski, jak go podniosłam lekko się trząsł. Zarzuciłam sweter na piżamę i w taksówkę do MV na cito. Całą drogę siedział w transporterze z głową w kocyku, miałam już najgorsze myśli.
Po przyjeździe do lecznicy dr Kwiatkowska natychmiast położyła go na elektrycznej poduszce, bo wydawał się zimny, a to w połączeniu z drgawkami wiadomo z czym się kojarzy. Na szczęście po zmierzeniu temperatury okazało się, że nie ma ani gorączki, ani hipotermii. Brzuch też był niebolesny, więc albo trząchało nim ze stresu albo z jakiegoś dyskomfortu. A schłodził się w czasie drogi z samochodu do lecznicy (dwie minuty, ale na zewnątrz było chyba -15 i sypał śnieg).
Wątroba oczywiście powiększona "bardzo", ale ponieważ nie było dr Magdy, która jest jego lekarzem prowadzącym, nie wiedzieliśmy czy bardziej niż zwykle. Oddał krew, zarobił trzy igły w tyłek i byliśmy w drodze do domu. Po powrocie sporo spał, pojadł ale apetyt był średni. Po popołudniu natomiast wszystko przeszło jak ręką odjął Czyli scenariusz dla tego delikwenta standardowy, ale nie jest tak źle jak mogłoby być. Aktualnie już nie pamięta, że coś mu było - zażera się, biega, skacze, gwałci dry bed - jednym słowem standard.
Jesteśmy umówieni dzisiaj na 20.00 na USG, ale będę się biła o przesunięcie tego na piąte, bo jest potwornie zimno a ja nie mam transportu. Mam nadzieję, że pojadę tylko po leki, ale muszę jeszcze pogadać z dr Magdą.
Powiem Wam, że to jest moja rzeczywistość od lata... Tak mniej więcej co dwa miesiące wyniki zaczynają lecieć w górę, on się gorzej czuje, wdrążamy terapię i wszystko się normuje aż do następnego razu. Można sobie naprawdę strzelić w.... Heh.
Na razie jesteśmy na koktajlu z:
- ornipuralu
- wlewów 10ml z NaCl
- dwóch dawek metoklopramidu
- no spie
- i standardowo zentonilu
Co oznacza robienie trzech zastrzyków i jednej kroplówki dziennie
Mam cichą nadzieję, że to nie ten burak mu zaszkodził
- Polena
- Posty: 75
- Rejestracja: 23 lis 2017, 21:39
- Miejscowość: Warszawa/Kanie
- Kontakt:
Re: (pod)podkowiańskie prosiaki | Józef vs wątroba. Przełom?
Zeszły tydzień był naprawdę szalony i powiem szczerze, że nie wiem jak ja to ogarnęłam, naprawdę. Po wydarzeniach, które Wam opisałam nastąpiła jako taka poprawa. Musiałam przełożyć kontrolę ze względu na własną chorobę. W zeszły wtorek pojechaliśmy do Medicavetu. Kompletnie nie miałam złych przeczuć, bo świnia czuła się dobrze. Trochę zleciał z wagi, ale zwaliłam to na antybiotyk (we krwi wyszła leukocytoza, więc skończyliśmy na bactrimie).
W każdym razie pojechaliśmy, dr Magda zabrała się do zwyczajowego obmacywania brzuszka i w ułamku sekundy zobaczyłam, że zbladła. Okazało się, że wątroba jest w dramatycznym stanie, tak wielkiej nie miał nigdy, a na dodatek po lewej stronie czuć coś, co wygląda jak guz... Józef został natychmiast wpisany "na boku" na piątkowe USG, w czwartek wieczorem mieliśmy przywieźć go do lecznicy na noc żeby tam poczekał na badanie. Z ręką na sercu, to było najgorsze 48 godzin w moim życiu... Na domiar złego w środę boby zrobiły się miękkie, gówniak stracił apetyt, pokładał się, waga leciała w zasadzie w oczach. W głowie miałam w zasadzie jeden scenariusz: guz -> chudnięcie -> pogarszający się stan -> wiadomo. Całą noc ze środy na czwartek przeryczałam, myślałam, że nie dojadę na miejsce.
Przyjeżdżamy a tu a. brzuch dużo lepszy, b. żadnej zmiany nie czuć -.- Prawie zemdlałam w gabinecie. To musiał być bardzo powiększony jeden płat wątroby, który ułożył się w kulkę (naprawdę przedziwne, to wyglądało trochę jak mały balonik pod skórą).
Czwartkową noc Józef spędził w szpitaliku (z Rubisiem do towarzystwa). Rano już czuł się całkiem nieźle. USG wykazało, ze nie ma żadnego nowotworu ani guza, są za to złogi w drogach żółciowych i podejrzenie niedrożności. Nie są to kamienie tylko taki jakby... osad? Błoto? W każdym razie to wyjaśnia dlaczego stan się poprawiał, a po jakimś czasie wszystko zaczynało się psuć. Zawsze na etapie leczenia w całej baterii leków dostawaliśmy też ursofalk (stricte na drogi żółciowe). Ten lek po jakimś czasie się kończył i srednio po dziesięciu dniach od tego czasu zaczynało od nowa być źle. Także teraz plan jest taki, że ursofalk, sodiazot i być może zentonil zostaną z nami na zawsze. Jeżeli przez dwa miesiące wszystko będzie ok, to prawdopodobnie oznacza, że dotarliśmy w końcu do istoty problemu.
Na razie wszystko jest super. Józef przytył, czuje się doskonale, je jak wściekły... Oby tak zostało, bo alternatywą dla tych leków jest tylko bardzo ryzykowny zabieg.
Troszkę żałuję, że od października nikt nie zasugerował kontrolnego USG, cały czas mieliśmy tylko badania krwi i hipotetyczną dyskusję o biopsji wątroby. USG miał robione tylko przy najbardziej masywnym zapaleniu wątroby kiedy był też płyn w otrzewnej i ogólnie straszny bałagan w środku. Wtedy nie było żadnych złogów, ale podejrzewam, że to mogą być wtórne problemy po bardzo silnym zatruciu, które go przez te pół roku dręczyły.
W każdym razie od lipca do marca Józef miał pobieraną krew (jeżeli o niczym nie zapomniałam) dwanaście razy -.- To o połowę więcej niż ja przez cały życie.
W każdym razie pojechaliśmy, dr Magda zabrała się do zwyczajowego obmacywania brzuszka i w ułamku sekundy zobaczyłam, że zbladła. Okazało się, że wątroba jest w dramatycznym stanie, tak wielkiej nie miał nigdy, a na dodatek po lewej stronie czuć coś, co wygląda jak guz... Józef został natychmiast wpisany "na boku" na piątkowe USG, w czwartek wieczorem mieliśmy przywieźć go do lecznicy na noc żeby tam poczekał na badanie. Z ręką na sercu, to było najgorsze 48 godzin w moim życiu... Na domiar złego w środę boby zrobiły się miękkie, gówniak stracił apetyt, pokładał się, waga leciała w zasadzie w oczach. W głowie miałam w zasadzie jeden scenariusz: guz -> chudnięcie -> pogarszający się stan -> wiadomo. Całą noc ze środy na czwartek przeryczałam, myślałam, że nie dojadę na miejsce.
Przyjeżdżamy a tu a. brzuch dużo lepszy, b. żadnej zmiany nie czuć -.- Prawie zemdlałam w gabinecie. To musiał być bardzo powiększony jeden płat wątroby, który ułożył się w kulkę (naprawdę przedziwne, to wyglądało trochę jak mały balonik pod skórą).
Czwartkową noc Józef spędził w szpitaliku (z Rubisiem do towarzystwa). Rano już czuł się całkiem nieźle. USG wykazało, ze nie ma żadnego nowotworu ani guza, są za to złogi w drogach żółciowych i podejrzenie niedrożności. Nie są to kamienie tylko taki jakby... osad? Błoto? W każdym razie to wyjaśnia dlaczego stan się poprawiał, a po jakimś czasie wszystko zaczynało się psuć. Zawsze na etapie leczenia w całej baterii leków dostawaliśmy też ursofalk (stricte na drogi żółciowe). Ten lek po jakimś czasie się kończył i srednio po dziesięciu dniach od tego czasu zaczynało od nowa być źle. Także teraz plan jest taki, że ursofalk, sodiazot i być może zentonil zostaną z nami na zawsze. Jeżeli przez dwa miesiące wszystko będzie ok, to prawdopodobnie oznacza, że dotarliśmy w końcu do istoty problemu.
Na razie wszystko jest super. Józef przytył, czuje się doskonale, je jak wściekły... Oby tak zostało, bo alternatywą dla tych leków jest tylko bardzo ryzykowny zabieg.
Troszkę żałuję, że od października nikt nie zasugerował kontrolnego USG, cały czas mieliśmy tylko badania krwi i hipotetyczną dyskusję o biopsji wątroby. USG miał robione tylko przy najbardziej masywnym zapaleniu wątroby kiedy był też płyn w otrzewnej i ogólnie straszny bałagan w środku. Wtedy nie było żadnych złogów, ale podejrzewam, że to mogą być wtórne problemy po bardzo silnym zatruciu, które go przez te pół roku dręczyły.
W każdym razie od lipca do marca Józef miał pobieraną krew (jeżeli o niczym nie zapomniałam) dwanaście razy -.- To o połowę więcej niż ja przez cały życie.