Pracowity wieczór mi się zrobił. Zdążyłam do Vetkardii pojechać z Papayą, a po powrocie wszystkim świniom potrzebującym: leki podać, stopy namaścić, oko zakroplić, paszczę od środką jednym medykamentem, a drugim od zewnątrz wypędzlować. Na szczęście Mili zaczęła sama jeść - na razie niedużo, ale zawsze. Niestety znów 650 g waży (a było dopiero co ponad 700!).
No bo ma dziurę w policzku

I znów antybiotyk na kolejne dwa tygodnie. I smarowidła-odkazidła wszelakie.
Okazało się, że wetki nie do końca zaglądały w paszczę Mili i górny ząb przerósł, gdyż nie miał swego dolnego do pray do ścierania. No i ropień gotowy. Ale dr Kasia na razie ząb tylko przycięła, wyczyściła ropień i liczy, że się uspokoi wszystko i ząb zostanie. Tylko go trzeba będzie co jakieś dwa miesiące kontrolować. No i nie można było tego od razu tak zaordynować? Eh.